W każdym prawdziwym życiu jest chociaż część bajki
Na zegarku
wybiła godzina piąta. Rano? Wieczorem? Drobna dziewczyna podniosła głowę z
pogniecionego jaśka, na którym przyszło jej spać. Usiadła na rozpadającej się
kanapie, śmierdziała ona alkoholem i pleśnią. Dotknęła obrzmiałych ust, a
następnie przetarła oczy. Czuła się okropnie, a jedyną jej myślą było to, aby
znowu zasnąć. Rozmasowując okolice między oczami, rozejrzała się po pokoju.
Brudna tapeta odchodziła od ścian, na których było widać zacieki. Sąsiedzi
wiele razy byli przez nią upominani, aby coś zrobili z własnymi rurami,
niestety za każdym razem ją zbywali. Przecież ona była tylko brudnym
dzieciakiem, nic nie miała do powiedzenia. Cały pokój wyglądał jak wysypisko
śmieci, wszędzie walały się papierki, śmierdziało mokrymi psami, a za kanapą
walały się puste butelki po różnych trunkach. Nie było to jednak jej zasługą.
- Levy?
Wstałaś już? – zapytała ochrypłym głosem kobieta, która zajrzała do jej pokoju.
Niebieskowłosa
spojrzała na nią z lekką odrazą, a następnie wyjąkała ciche potwierdzenie.
- To
świetnie, pójdziesz nam po fajki – parsknęła, wychodząc z pokoju.
Oburzona
nastolatka wstała z miejsca i szybszym tempem ruszyła za ciotką. Wkroczyła
wtedy prawdopodobnie do salonu, gdzie oprócz jednej kanapy w rogu, małego,
okrągłego stolika z pustymi butelkami stojącymi na nim i osikanego przez psy
dywanu nie było kompletnie niczego.
- Niby za co
mam je kupić? – zapytała, łapiąc kobietę za ramię.
- Nie wiem,
za co, ale masz je przynieść – warknęła, a następnie spojrzała na strój
dziewczyny, który składał się z samej bluzki i bielizny. – I ubierz się! Co ty
myślisz, że w domu jesteś?!
Levy ugryzła
się w język. Kiwnęła głową i ruszyła pędem do pokoju. Starała się być silna,
otwierając szufladę z ubraniami, lecz kiedy zobaczyła pogięte zdjęcie na kupce
z jej spodniami, nie była w stanie powstrzymać lawiny łez. Moment, w
którym mogła zobaczyć mamę i tatę, nadchodził tylko wtedy, kiedy
spoglądała na fotografię. Była taką szczęściarą i nigdy tego nie doceniała.
Żałowała, że na jej ostatnim zdjęciu z rodziną wyglądała na znudzoną i
zirytowaną. Jej oddech przyśpieszył, a gardło zaczęło palić. Zamykając bolące
oczy, przycisnęła zdjęcie do piersi. Tak bardzo tęskniła, tak bardzo chciałaby
wrócić do tamtych czasów.
Nagle
usłyszała skomlenie. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała w dół. To był Corki,
jej mały kundelek, który ocierał się o jej nogę. Dostała go od rodziców na
piętnaste urodziny. Nigdy się nim nie zajmowała, uważała go za problem, którego
nie chciała. To jej rodzice poświęcali mu najwięcej uwagi, to do nich się
przywiązał i to ich pokochał, a mimo to przyszedł do niej, żeby ją pocieszyć.
- Ty też
wiele straciłeś, prawda? – westchnęła, chcąc go pogłaskać po małej główce. W
ostatniej chwili jednak cofnęła dłoń. Czuła, że go zraniła, porzucając go w
domu i ignorując po odejściu rodziców. Wzięła go do ciotki i wuja jak jedną z
pamiątek, zapominając, że to również jest żywe stworzenie. Do tej pory nie
wiedziała, czy coś jadł, czy pił, z kim wychodził na spacery, czy psy wuja nie
zrobiły mu krzywdy, czy przeżywał te parę miesięcy tak samo źle jak ona? Gdyby
doszło to do niej szybciej, nie cierpieliby samotnie, a razem.
- Ch-chodźmy
na spacer – wydukała niepewnie. Corki spojrzał na nią jak na Boga w czystej
postaci, zaczął szczekać i wesoło merdać ogonem, biegał wokół niej z radości.
Levy pierwszy raz od dawna się naprawdę uśmiechnęła. Jej szczęście przerwał
jednak krzyk ciotki:
- Ucisz tego
kundla, bo inaczej ja to zrobię!
Dziewczyna
spanikowała. Starała się pokazać psu gestem, aby się uciszył, ale to go tylko
nakręcało. Jedynym w tym momencie wyjściem było szybkie ubranie się i wyjście.
Levy zajrzała do otwartej szuflady. Zdjęcie, które trzymała, zgięła w pół i
schowała do kieszeni spodni, które miała zaraz założyć. Oprócz tego nałożyła na
siebie pierwszą lepszą bluzkę, która nie śmierdziała pleśnią tego miejsca.
Wyjrzała jeszcze przez okno. Godzina piąta rano w niedzielę; podejrzewała, że
było chłodno. Spojrzała na drzwi, wisiała na nich jej ulubiona, znoszona już
czerwona bluza z kapturem z szarą podszewką.
Szybko wyszła
z pokoju i udała się do łazienki, gdzie zamknęła się razem z wciąż radosnym
Corkim. Wolała mieć na niego oko, ponieważ ciotka była czasami nieobliczalna.
Spojrzała w
lustro i o mało nie krzyknęła. Wyglądała, lekko mówiąc, okropnie. Jej cała
twarz była zaczerwieniona, miała wielkie cienie pod oczami, bo nigdy nie mogła
spokojnie spać, a dodatkowo wszędzie widniały ślady po jej rozmazanym tuszu do
rzęs, który dostała od przyjaciółki. Nigdy nie przepadała za makijażem, tak
samo jak za farbowaniem włosów. Jednak po odejściu rodziców chciała w jakiś
sposób coś zmienić, czuła wewnętrzną potrzebę buntu, kiedy odesłano ją do tej
rodziny. Najpierw zaczęła się malować, niestety wychodziło jej to tak
nieudolnie, że została przy samym tuszowaniu rzęs. Następnie czuła się źle w
swoich naturalnych blond włosach, które przypominały jej o rodzicach.
Przyjaciółka doradzała jeden z innych naturalnych kolorów. Przeżyła szok, kiedy
Levy przyszła pewnego razu do szkoły w dzikich, niebieskich włosach. Levy
parsknęła, nigdy w życiu nie przyznała się jej, że kolor powstał przez jej
roztargnienie i wybranie złej farby. Dziewczyna do końca utrzymywała, że taki
właśnie miał być efekt. Ostatecznie i tak jej się spodobały, więc wszystko
wyszło na dobre.
Opuściła
łazienkę od razu po tym, jak doprowadziła się do porządku. Przy drzwiach
założyła buty i spojrzała na Corkiego, który już się uspokoił. Miał na sobie
czerwoną obrożę z małą, błyszczącą kosteczką, gdzie podany był numer telefonu
jej ojca i stary adres. Levy po raz kolejny poczuła ukłucie w sercu. Spojrzała
na wiszące z boku smycze psów wuja. Wisiało ich dosyć sporo, lecz wszystkie były
długie, grube i ubrudzone w błocie. Dla małego psiaka potrzebowała krótkiej i
cienkiej smyczy. Pewnie w domu rodzice mieli takich tysiące, ale ona nigdy się
tym nie interesowała. Westchnęła i spojrzała na psa, liczyła na to, że jest na
tyle mądry, że będzie za nią podążał i się nie zgubi.
Wyszli na
zewnątrz. Levy była przerażona, gdy Corki wyleciał przed siebie jak opętany.
Pobiegł za najbliższy murek i im dłużej nie było go widać, tym serce dziewczyny
zaczynało szybciej bić.
- Corki! –
zawołała, idąc w stronę kamiennej konstrukcji, która nie wyglądała na solidną.
- Corki, noo,
wracaj tu! – krzyknęła znowu, zaglądając za mur, lecz tam go nie było. Do jej
oczu powoli napływały łzy, czyżby tylko ona zaczynała czuć sympatię do tego
stworzenia? Może on też, tak jak ona pragnął jedynie wolności i gdy tylko
nadarzyła się okazja, uciekł jak najdalej. Czuła mieszane emocje: smutek,
strach, zazdrość, ale i szczęście, że udało mu się spełnić jego pragnienie.
Powoli
ruszyła przed siebie, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Usłyszała
charakterystyczne brzęczenie, były to pieniądze. Pięć monet, zdecydowanie nie
starczyło na papierosy dla ciotki. Nie chciała kraść, obiecała sobie, że nigdy
nie upadnie tak nisko. Zdecydowanie musiała znaleźć jakąś pracę. Pieniądze po rodzicach
przejęło jej wujostwo i wątpiła, że jeszcze coś z nich zostało. Jej własne
oszczędności malały z każdym dniem, a przecież za coś musiała żyć. W czasie
szkoły chodziła na obiady do przyjaciółki, chociaż czuła już powoli, że robi
się to niewygodnie dla jej rodziców. Nie dziwiła się, też wolałaby spędzać czas
tylko z własną rodziną, a nie jeszcze z jakimś patologicznym dzieciakiem.
Zatrzymała
się pod zwykłym marketem. Ta okolica miasta wyróżniała się tym, że miejsca
wyglądały na opuszczone. Wybite szyby w budynku, działający do połowy szyld.
Wszędzie było czuć alkohol ulicznych pijaków oraz to, gdzie załatwiają swoje
potrzeby. Dziewczyna poczuła ciarki, kiedy weszła do środka. Młoda kasjerka z
okropnym makijażem zmierzyła ją od dołu do góry z niesmakiem na twarzy. Levy
poczuła się przez to jeszcze gorzej, jednak starała się ignorować to uczucie i
ruszyła w głąb sklepowych półek. Nie lubiła robić tu zakupów. Większość rzeczy
była na przecenie; przeterminowana lub w jakiś sposób zepsuta. Niestety, zbyt wczesna
pora i za mało pieniędzy - uniemożliwiało jej to, aby iść gdzie indziej. Była
naprawdę głodna, wydawało się, że burczenie jej brzucha słychać na cały sklep.
Wszystko, co wydawało jej się możliwe do spożycia było albo spleśniałe, albo po
prostu nie byłaby w stanie tego włożyć do ust i nie zwymiotować. Cicho
westchnęła i wsunęła rękę w głąb półki, by wyciągnąć pochowane z tyłu produkty.
- Ja bym
uważał, podobno tam biegają karaluchy – parsknął męski głos.
Levy
natychmiast odskoczyła z krzykiem, uderzając głową w męski tors. Odwróciła się
na pięcie i spojrzała prosto w oczy rozbawionego chłopaka. Kiedyś mijali się w
szkole bez słowa, zawsze uważała go za dziwaka chodzącego całe tygodnie w tych
samych spodniach i kretyna niepotrafiącego przeczytać chociaż jednej lektury
szkolnej. Kiedy jednak jej życie się zmieniło i z lepszej dzielnicy trafiła do
tego samego miejsca co chłopak, który mimo jej docinek starał się pomóc jak
tylko mógł, stała się dla niego cieplejsza i zostali przyjaciółmi.
- Natsu –
syknęła – jak zwykle jesteś okropny.
- Też się
cieszę, że cię widzę. Jak tam życie? – zapytał, kładąc pocieszająco dłoń na jej
drobnym ramieniu.
- Nic nowego,
aktualnie szukam czegoś, co się nadaje do jedzenia – westchnęła. – Co tu robisz
tak wcześnie?
- Biegałem sobie
z rana, aż tu nagle zobaczyłem cię po drodze, jak wchodzisz do środka. To
co dziś jemy? – Rozejrzał się po całym sklepie, a następnie złapał pierwszy
lepszy twarożek, po czymodstawił go z kwaśną miną.
- Zostaje nam
przeprowadzanie fotosyntezy – zachichotała dziewczyna, klepiąc go po ramieniu.
Roześmiała się jeszcze bardziej, widząc konsternację na twarzy chłopaka po
usłyszeniu dziwnego słowa.
- Droga ta
fotosynteza?
- Bezcenna. –
Uśmiechnęła się. – Raczej nic tu nie kupimy. Chodźmy się przejść, może zapomnę
przy rozmowie o głodzie.
Pożegnali się
ze sprzedawczynią, która natychmiast ruszyła sprawdzić, czy dwójka nastolatków
czegoś przypadkiem nie zabrała albo nie zepsuła. Ruszyli w stronę najbliższego
parku, który właściwie robił popołudniami i nocami za miejsce spotkań typowych
meneli oraz zbuntowanych dzieciaków z rozbitych rodzin. Rano jednak to miejsce
wydawało się być jak przyjazna przystań, w której dało się odpocząć, pooddychać
świeżym powietrzem i pooglądać piękno natury.
Siadając na
jednej z wielu ławek, rozmawiali cały czas; o życiu, o banałach, o tym, co im
się podoba, Levy nawet tłumaczyła chłopakowi ostatnie lekcje, które przerabiali
w szkole, ponieważ Natsu nigdy nie był w stanie się na nich skupić. Dziewczyna
cieszyła się, że mimo sytuacji, w jakiej się znalazła, miała kogoś, kto ją w
jakiś sposób wspierał i podzielał ból. Posiadała jeszcze przyjaciółkę, Lucy,
jednak ona pochodziła z dobrego domu i, mimo jej wielkiej wrażliwości, Levy
była pewna, że nie rozumie ona jej sytuacji. Dla niej problemy Lucy sięgały
naprawdę mikroskopijnych rozmiarów, chociaż i tak starała się ją wspierać, gdy
tylko miały okazję się spotkać.
Nagle między
Natsu i Levy nastała dziwna, długa cisza. Dziewczynie nie przeszkadzałoby to,
gdyby nie fakt, że przyjaciel ewidentnie wyglądał na strapionego i coś w sobie
dusił. W końcu podniósł głowę i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Zakochałem
się…
Cały świat
nagle zawirował w głowie niebieskowłosej. Jej serce mocniej zabiło, a twarz
oblał wielki rumieniec. W niej? Jak to? Przecież byli przyjaciółmi. Lubiła
chłopaka, ale nie wyobrażała sobie czegoś więcej pomiędzy nimi. Nie była w
stanie patrzeć mu w oczy, więc odwróciła głowę i spojrzała na pobliskie drzewo.
Nie umiała mu powiedzieć, że to nie wyjdzie, nie chciała mu w taki sposób łamać
serca.
Fajne. A kiedy prawodobnie można się spodziewać "Kopciuszka"?
OdpowiedzUsuńZamysł jest, aby każda z bajek była swojego rodzaju osobną historią, które tworze różnie i w zależności na którą mam akurat wenę. "Kopciuszek" prawdopodobnie pojawi się niedługo, gdyż mam na niego dużo pomysłów ^^
Usuń