niedziela, 4 czerwca 2017

[Czerwony Kapturek] Część I

W każdym prawdziwym życiu jest chociaż część bajki


Na zegarku wybiła godzina piąta. Rano? Wieczorem? Drobna dziewczyna podniosła głowę z pogniecionego jaśka, na którym przyszło jej spać. Usiadła na rozpadającej się kanapie, śmierdziała ona alkoholem i pleśnią. Dotknęła obrzmiałych ust, a następnie przetarła oczy. Czuła się okropnie, a jedyną jej myślą było to, aby znowu zasnąć. Rozmasowując okolice między oczami, rozejrzała się po pokoju. Brudna tapeta odchodziła od ścian, na których było widać zacieki. Sąsiedzi wiele razy byli przez nią upominani, aby coś zrobili z własnymi rurami, niestety za każdym razem ją zbywali. Przecież ona była tylko brudnym dzieciakiem, nic nie miała do powiedzenia. Cały pokój wyglądał jak wysypisko śmieci, wszędzie walały się papierki, śmierdziało mokrymi psami, a za kanapą walały się puste butelki po różnych trunkach. Nie było to jednak jej zasługą.
 - Levy? Wstałaś już? – zapytała ochrypłym głosem kobieta, która zajrzała do jej pokoju.
Niebieskowłosa spojrzała na nią z lekką odrazą, a następnie wyjąkała ciche potwierdzenie.
- To świetnie, pójdziesz nam po fajki – parsknęła, wychodząc z pokoju.
Oburzona nastolatka wstała z miejsca i szybszym tempem ruszyła za ciotką. Wkroczyła wtedy prawdopodobnie do salonu, gdzie oprócz jednej kanapy w rogu, małego, okrągłego stolika z pustymi butelkami stojącymi na nim i osikanego przez psy dywanu nie było kompletnie niczego.
- Niby za co mam je kupić? – zapytała, łapiąc kobietę za ramię.
- Nie wiem, za co, ale masz je przynieść – warknęła, a następnie spojrzała na strój dziewczyny, który składał się z samej bluzki i bielizny. – I ubierz się! Co ty myślisz, że w domu jesteś?!
Levy ugryzła się w język. Kiwnęła głową i ruszyła pędem do pokoju. Starała się być silna, otwierając szufladę z ubraniami, lecz kiedy zobaczyła pogięte zdjęcie na kupce z jej spodniami, nie była w stanie powstrzymać lawiny łez. Moment, w którym  mogła zobaczyć mamę i tatę, nadchodził tylko wtedy, kiedy spoglądała na fotografię. Była taką szczęściarą i nigdy tego nie doceniała. Żałowała, że na jej ostatnim zdjęciu z rodziną wyglądała na znudzoną i zirytowaną. Jej oddech przyśpieszył, a gardło zaczęło palić. Zamykając bolące oczy, przycisnęła zdjęcie do piersi. Tak bardzo tęskniła, tak bardzo chciałaby wrócić do tamtych czasów.
Nagle usłyszała skomlenie. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała w dół. To był Corki, jej mały kundelek, który ocierał się o jej nogę. Dostała go od rodziców na piętnaste urodziny. Nigdy się nim nie zajmowała, uważała go za problem, którego nie chciała. To jej rodzice poświęcali mu najwięcej uwagi, to do nich się przywiązał i to ich pokochał, a mimo to przyszedł do niej, żeby ją pocieszyć.
- Ty też wiele straciłeś, prawda? – westchnęła, chcąc go pogłaskać po małej główce. W ostatniej chwili jednak cofnęła dłoń. Czuła, że go zraniła, porzucając go w domu i ignorując po odejściu rodziców. Wzięła go do ciotki i wuja jak jedną z pamiątek, zapominając, że to również jest żywe stworzenie. Do tej pory nie wiedziała, czy coś jadł, czy pił, z kim wychodził na spacery, czy psy wuja nie zrobiły mu krzywdy, czy przeżywał te parę miesięcy tak samo źle jak ona? Gdyby doszło to do niej szybciej, nie cierpieliby samotnie, a razem.
- Ch-chodźmy na spacer – wydukała niepewnie. Corki spojrzał na nią jak na Boga w czystej postaci, zaczął szczekać i wesoło merdać ogonem, biegał wokół niej z radości. Levy pierwszy raz od dawna się naprawdę uśmiechnęła. Jej szczęście przerwał jednak krzyk ciotki:
- Ucisz tego kundla, bo inaczej ja to zrobię!
Dziewczyna spanikowała. Starała się pokazać psu gestem, aby się uciszył, ale to go tylko nakręcało. Jedynym w tym momencie wyjściem było szybkie ubranie się i wyjście. Levy zajrzała do otwartej szuflady. Zdjęcie, które trzymała, zgięła w pół i schowała do kieszeni spodni, które miała zaraz założyć. Oprócz tego nałożyła na siebie pierwszą lepszą bluzkę, która nie śmierdziała pleśnią tego miejsca. Wyjrzała jeszcze przez okno. Godzina piąta rano w niedzielę; podejrzewała, że było chłodno. Spojrzała na drzwi, wisiała na nich jej ulubiona, znoszona już czerwona bluza z kapturem z szarą podszewką.
Szybko wyszła z pokoju i udała się do łazienki, gdzie zamknęła się razem z wciąż radosnym Corkim. Wolała mieć na niego oko, ponieważ ciotka była czasami nieobliczalna.
Spojrzała w lustro i o mało nie krzyknęła. Wyglądała, lekko mówiąc, okropnie. Jej cała twarz była zaczerwieniona, miała wielkie cienie pod oczami, bo nigdy nie mogła spokojnie spać, a dodatkowo wszędzie widniały ślady po jej rozmazanym tuszu do rzęs, który dostała od przyjaciółki. Nigdy nie przepadała za makijażem, tak samo jak za farbowaniem włosów. Jednak po odejściu rodziców chciała w jakiś sposób coś zmienić, czuła wewnętrzną potrzebę buntu, kiedy odesłano ją do tej rodziny. Najpierw zaczęła się malować, niestety wychodziło jej to tak nieudolnie, że została przy samym tuszowaniu rzęs. Następnie czuła się źle w swoich naturalnych blond włosach, które przypominały jej o rodzicach. Przyjaciółka doradzała jeden z innych naturalnych kolorów. Przeżyła szok, kiedy Levy przyszła pewnego razu do szkoły w dzikich, niebieskich włosach. Levy parsknęła, nigdy w życiu nie przyznała się jej, że kolor powstał przez jej roztargnienie i wybranie złej farby. Dziewczyna do końca utrzymywała, że taki właśnie miał być efekt. Ostatecznie i tak jej się spodobały, więc wszystko wyszło na dobre.
Opuściła łazienkę od razu po tym, jak doprowadziła się do porządku. Przy drzwiach założyła buty i spojrzała na Corkiego, który już się uspokoił. Miał na sobie czerwoną obrożę z małą, błyszczącą kosteczką, gdzie podany był numer telefonu jej ojca i stary adres. Levy po raz kolejny poczuła ukłucie w sercu. Spojrzała na wiszące z boku smycze psów wuja. Wisiało ich dosyć sporo, lecz wszystkie były długie, grube i ubrudzone w błocie. Dla małego psiaka potrzebowała krótkiej i cienkiej smyczy. Pewnie w domu rodzice mieli takich tysiące, ale ona nigdy się tym nie interesowała. Westchnęła i spojrzała na psa, liczyła na to, że jest na tyle mądry, że będzie za nią podążał i się nie zgubi.
Wyszli na zewnątrz. Levy była przerażona, gdy Corki wyleciał przed siebie jak opętany. Pobiegł za najbliższy murek i im dłużej nie było go widać, tym serce dziewczyny zaczynało szybciej bić.
- Corki! – zawołała, idąc w stronę kamiennej konstrukcji, która nie wyglądała na solidną.
- Corki, noo, wracaj tu! – krzyknęła znowu, zaglądając za mur, lecz tam go nie było. Do jej oczu powoli napływały łzy, czyżby tylko ona zaczynała czuć sympatię do tego stworzenia? Może on też, tak jak ona pragnął jedynie wolności i gdy tylko nadarzyła się okazja, uciekł jak najdalej. Czuła mieszane emocje: smutek, strach, zazdrość, ale i szczęście, że udało mu się spełnić jego pragnienie.
Powoli ruszyła przed siebie, wkładając dłonie do kieszeni bluzy. Usłyszała charakterystyczne brzęczenie, były to pieniądze. Pięć monet, zdecydowanie nie starczyło na papierosy dla ciotki. Nie chciała kraść, obiecała sobie, że nigdy nie upadnie tak nisko. Zdecydowanie musiała znaleźć jakąś pracę. Pieniądze po rodzicach przejęło jej wujostwo i wątpiła, że jeszcze coś z nich zostało. Jej własne oszczędności malały z każdym dniem, a przecież za coś musiała żyć. W czasie szkoły chodziła na obiady do przyjaciółki, chociaż czuła już powoli, że robi się to niewygodnie dla jej rodziców. Nie dziwiła się, też wolałaby spędzać czas tylko z własną rodziną, a nie jeszcze z jakimś patologicznym dzieciakiem.
Zatrzymała się pod zwykłym marketem. Ta okolica miasta wyróżniała się tym, że miejsca wyglądały na opuszczone. Wybite szyby w budynku, działający do połowy szyld. Wszędzie było czuć alkohol ulicznych pijaków oraz to, gdzie załatwiają swoje potrzeby. Dziewczyna poczuła ciarki, kiedy weszła do środka. Młoda kasjerka z okropnym makijażem zmierzyła ją od dołu do góry z niesmakiem na twarzy. Levy poczuła się przez to jeszcze gorzej, jednak starała się ignorować to uczucie i ruszyła w głąb sklepowych półek. Nie lubiła robić tu zakupów. Większość rzeczy była na przecenie; przeterminowana lub w jakiś sposób zepsuta. Niestety, zbyt wczesna pora i za mało pieniędzy - uniemożliwiało jej to, aby iść gdzie indziej. Była naprawdę głodna, wydawało się, że burczenie jej brzucha słychać na cały sklep. Wszystko, co wydawało jej się możliwe do spożycia było albo spleśniałe, albo po prostu nie byłaby w stanie tego włożyć do ust i nie zwymiotować. Cicho westchnęła i wsunęła rękę w głąb półki, by wyciągnąć pochowane z tyłu produkty.
- Ja bym uważał, podobno tam biegają karaluchy – parsknął męski głos.
Levy natychmiast odskoczyła z krzykiem, uderzając głową w męski tors. Odwróciła się na pięcie i spojrzała prosto w oczy rozbawionego chłopaka. Kiedyś mijali się w szkole bez słowa, zawsze uważała go za dziwaka chodzącego całe tygodnie w tych samych spodniach i kretyna niepotrafiącego przeczytać chociaż jednej lektury szkolnej. Kiedy jednak jej życie się zmieniło i z lepszej dzielnicy trafiła do tego samego miejsca co chłopak, który mimo jej docinek starał się pomóc jak tylko mógł, stała się dla niego cieplejsza i zostali przyjaciółmi.
- Natsu – syknęła – jak zwykle jesteś okropny.
- Też się cieszę, że cię widzę. Jak tam życie? – zapytał, kładąc pocieszająco dłoń na jej drobnym ramieniu.
- Nic nowego, aktualnie szukam czegoś, co się nadaje do jedzenia – westchnęła. – Co tu robisz tak wcześnie?
- Biegałem sobie z rana, aż tu nagle  zobaczyłem cię po drodze, jak wchodzisz do środka. To co dziś jemy? – Rozejrzał się po całym sklepie, a następnie złapał pierwszy lepszy twarożek, po czymodstawił go z kwaśną miną.
- Zostaje nam przeprowadzanie fotosyntezy – zachichotała dziewczyna, klepiąc go po ramieniu. Roześmiała się jeszcze bardziej, widząc konsternację na twarzy chłopaka po usłyszeniu dziwnego słowa.
- Droga ta fotosynteza?
- Bezcenna. – Uśmiechnęła się. – Raczej nic tu nie kupimy. Chodźmy się przejść, może zapomnę przy rozmowie o głodzie.
Pożegnali się ze sprzedawczynią, która natychmiast ruszyła sprawdzić, czy dwójka nastolatków czegoś przypadkiem nie zabrała albo nie zepsuła. Ruszyli w stronę najbliższego parku, który właściwie robił popołudniami i nocami za miejsce spotkań typowych meneli oraz zbuntowanych dzieciaków z rozbitych rodzin. Rano jednak to miejsce wydawało się być jak przyjazna przystań, w której dało się odpocząć, pooddychać świeżym powietrzem i pooglądać piękno natury.
Siadając na jednej z wielu ławek, rozmawiali cały czas; o życiu, o banałach, o tym, co im się podoba, Levy nawet tłumaczyła chłopakowi ostatnie lekcje, które przerabiali w szkole, ponieważ Natsu nigdy nie był w stanie się na nich skupić. Dziewczyna cieszyła się, że mimo sytuacji, w jakiej się znalazła, miała kogoś, kto ją w jakiś sposób wspierał i podzielał ból. Posiadała jeszcze przyjaciółkę, Lucy, jednak ona pochodziła z dobrego domu i, mimo jej wielkiej wrażliwości, Levy była pewna, że nie rozumie ona jej sytuacji. Dla niej problemy Lucy sięgały naprawdę mikroskopijnych rozmiarów, chociaż i tak starała się ją wspierać, gdy tylko miały okazję się spotkać.
Nagle między Natsu i Levy nastała dziwna, długa cisza. Dziewczynie nie przeszkadzałoby to, gdyby nie fakt, że przyjaciel ewidentnie wyglądał na strapionego i coś w sobie dusił. W końcu podniósł głowę i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Zakochałem się…
Cały świat nagle zawirował w głowie niebieskowłosej. Jej serce mocniej zabiło, a twarz oblał wielki rumieniec. W niej? Jak to? Przecież byli przyjaciółmi. Lubiła chłopaka, ale nie wyobrażała sobie czegoś więcej pomiędzy nimi. Nie była w stanie patrzeć mu w oczy, więc odwróciła głowę i spojrzała na pobliskie drzewo. Nie umiała mu powiedzieć, że to nie wyjdzie, nie chciała mu w taki sposób łamać serca.

2 komentarze:

  1. Fajne. A kiedy prawodobnie można się spodziewać "Kopciuszka"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamysł jest, aby każda z bajek była swojego rodzaju osobną historią, które tworze różnie i w zależności na którą mam akurat wenę. "Kopciuszek" prawdopodobnie pojawi się niedługo, gdyż mam na niego dużo pomysłów ^^

      Usuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania, dlatego śmiało! ^^