Człowiek nie jest stworzony do samotności
Poniedziałek okazał się dość
ponurym dniem.
Nie było tak tylko z powodu
okropnie wietrznej i nieciekawej pogody. Lucy kolejną godzinę spędziła,
stukając w wyświetlacz telefonu i rozglądając się po swojej ulubionej kawiarni.
Było to małe i przytulne miejsce. Białe ściany sprawiały, że wydawało się ono
większe. Dzięki przyozdobieniu wieloma rodzajami jej ukochanych kwiatów czuła
się bardzo swobodnie. Na zewnątrz znajdowała się jej ulubiona weranda z małymi,
okrągłymi stoliczkami. Uwielbiała siedzieć na niej z książką i popijać kawę na
świeżym powietrzu. Zawsze wybierała akurat to miejsce na spotkania. Ludzie
dobrze o tym wiedzieli i zdarzało się, że w potrzebie znajdowali ją właśnie
tam.
Blondynka westchnęła. Niechętnie
wstała z miejsca i pewnym krokiem ruszyła ku wyjściu. Jedną dłonią złapała za
pasek swojej torebki, drugą zacisnęła w pięść. Wystawił ją. Ten palant po
prostu ją wystawił. Wychodząc na zewnątrz, zaczęła walkę z niesfornymi, długimi
włosami, które ciągle rozwiewał wiatr. Gdy już udało jej się znaleźć za rogiem,
gdzie wiatr był o wiele mniejszy, wyciągnęła swój telefon z torebki. Zdążyła
napisać szybką wiadomość do chłopaka, z którym miała się spotkać, a następnie
wściekła wyciszyła dźwięk.
Kolejny raz wydawało jej się, że
spotkała miłego faceta, a ostatecznie kończyło się jak zawsze. Ciszą. Lucy
mogła iść o zakład, że i tym razem kontakt z chłopakiem zniknie, a w szkole
będzie jej unikał.
Dziewczyna zsunęła torebkę z
ramienia i, bujając nią, zaczęła lekko uderzać o ścianę budynku obok.
Spoglądała na zachmurzone niebo, odzwierciedlało ono uczucia szalejące wewnątrz
niej. Targała nią złość, ale i smutek. Naprawdę w tej chwili myślała tylko o
tym, jakie życie jest dla niej niesprawiedliwe. Czy naprawdę w tym mieście nie
było ani jednego normalnego chłopaka? Chyba jej jedyną nadzieją pozostawało studiowanie
gdzie indziej.
Znała te okolice bardzo dobrze,
w końcu naprzeciwko znajdowała się jej szkoła. Ruszyła slalomem między paroma
ciemnymi uliczkami, aż znalazła się na terenie wielkiego placu zabaw. Cały
obsypany był piaskiem, w którym uwielbiały się załatwiać dzikie koty. Na placu
znajdowały się huśtawki, drabinki, różnego rodzaju sieci, po których można było
się wspinać. Jednak najbardziej uwielbianą przez dziewczynę rzeczą była wielka
rakieta w samym centrum.
Jakimś cudem wślizgnęła się do
środka. Czasami jej krągłości, które tak lubiła, stawały się męczące. Fakt
faktem, miała już siedemnaście lat, więc nie powinna narzekać, że małe
przejścia w domkach dla dzieci nie pasują do jej wymiarów.
Usiadła, podciągając kolana pod
brodę. Rakieta była spora, pomieściłaby w sobie z pięć dorosłych osób. Na jej
ściankach znajdowały się małe okrągłe okienka poustawiane na różnych
wysokościach. Szkiełka były różnokolorowe, przez co, gdy świeciło słońce, mogła
poczuć się jak w magicznym miejscu. Lucy nie przyszła tam jednak z tego powodu.
Dziewczyna, odgarniając
potargane włosy z czoła, spojrzała w górę. Czubek rakiety był złotą półkulą, na
której postanowiono otworzyć kilka konstelacji. Za dnia nikt tego nie zauważał,
lecz przy szarym niebie lub ciemną nocą złote gwiazdki zaczynały pokazywać
swoje piękno. Lucy kiedyś sprawdzała w Internecie wszystkie z konstelacji,
jednak rozpoznała tylko trzy z czterech. Waga, Skorpion i Strzelec. Tajemniczy
zbiór gwiazd zawsze ją fascynował.
Mimo że miejsce to odwiedzane
było i znane przez wiele dzieci, Lucy czuła, że to taka jej samotnia, w której
może spokojnie posiedzieć i odzyskać siły. W wielkim domu, gdzie na każdym
kroku była obserwowana i zagadywana przez służbę ojca, miała czasami po prostu
dość i myślała, że oszaleje. Kochała ludzi, uwielbiała ich poznawać oraz z nimi
przebywać, pracowników w domu traktowała jak własną rodzinę, jednak tego
wszystkiego było już za dużo. Czasami chciałaby mieć mały domek z kochającą
rodziną, która spotyka się codziennie przy wspólnie gotowanym obiedzie.
Bez świadków, bez ochrony, bez
wymyślnych dań, bez tego wszystkiego.
Po prostu, rodzinnie.
Niestety, kiedy tylko jej ojciec
został awansowany na wysokie stanowisko polityczne, wszystko się zmieniło. Nie
widziała go już tak często, zawsze był zamknięty w swoim biurze i tylko czasem
wychodził przez korytarz na balkon, aby zapalić papierosa, chociaż nawet wtedy
nie pozwalał do siebie podchodzić, widocznie tak samo jak ona starał się
znaleźć choć jedno miejsce dla siebie.
A jej matka? Umierała. Każdego
dnia leżała samotnie w szpitalu, walcząc w śpiączce o życie. Lucy nie była w
stanie jej odwiedzić, wstydziła się. To wszystko jej wina. Gdyby pewnego dnia
nie wyrwała się matce spod szkoły i nie wybiegła na ulicę, może jej rodzicielka
nie rzuciłaby się, aby jej pomóc.
Lucy uderzyła się lekko w twarz.
Nie chciała o tym teraz myśleć. Pragnęła poczuć pustkę, niczym się nie
zadręczać. Powoli zamknęła wilgotne od słonych łez oczy i położyła głowę na
kolanach. Cicho westchnęła, co wywołało jej cichy i niezamierzony szloch.
Płakała, choć wiedziała, że i
tak nikt jej tu nie znajdzie i nie usłyszy. Była samotna jak nigdy, często tego
pragnęła. W tym momencie jednak chciała, żeby ktoś po prostu podszedł i mocno
ją przytulił. Bez słowa, bez żadnego tłumaczenia i współczucia, chciała poczuć
ciepło drugiej osoby i wiedzieć, że może na kogoś liczyć, że ktoś zawsze będzie
obok.
Niestety, poszukiwania bratniej
duszy szły jej kiepsko. Każdy chłopak, którego spotykała, kończył znajomość,
tuż zanim dochodziło do pierwszego spotkania. Levy, jej jedyna prawdziwa
przyjaciółka, miała obecnie gorsze chwile i często znikała, powoli traciły
kontakt. Czasami odnosiła wrażenie, że gdy tylko Levy o niej całkowicie
zapomni, to naprawdę zostanie zupełnie sama.
Nagle usłyszała cichą wibrację
dobiegającą z dna torebki. Podniosła głowę z kolan, pociągnęła nosem i
wyciągnęła dłoń po telefon. Dzwoniła Virgo, jej pokojówka, która była
najmłodsza z całej jej służby, gdyż miała ledwo dwadzieścia lat.
- Halo? – zapytała, pociągając
nosem po raz kolejny.
- Przeziębiłaś się, księżniczko?
Mówiłam, że pogoda nie sprzyja.
- Nie, nic mi nie jest –
westchnęła.
Virgo zamilkła na chwilę.
- To, że kolejny księżniczki nie
chciał…
- NIE PŁACZĘ PRZEZ CHŁOPAKA! –
krzyknęła, robiąc się cała czerwona na twarzy.
- Ach tak – odparła chłodno
pokojówka. – Zbiera się na deszcz, więc podjadę po ciebie.
- Nie musisz, sama dam sobie
radę.
- Za późno. – Lucy usłyszała
pukanie nad jej głową. – Już jestem.
Zdziwiona dziewczyna przecisnęła
się po raz kolejny przez małe wejście rakiety i spojrzała na uśmiechniętą
Virgo, która trzymała w jednej dłoni parasol, a w drugiej wielką tabliczkę
czekolady. Ewidentnie była bardzo dobrze przygotowana. Rozłożyła parasol
idealnie, zanim pierwsza kropla deszczu spadła na długie, złote włosy
dziewczyny. Obie ruszyły wolnym krokiem w stronę samochodu zaparkowanego
niedaleko placu zabaw. Gdy tylko wsiadły do pojazdu, rozpoczął się potok słów
ze strony Lucy, bo panowała zasada „co zostało powiedziane w samochodzie,
zostaje w samochodzie”. Blondynka wyzwała chłopaka od najgorszych dupków,
zagryzając przy tym orzechową czekoladę i wycierając łzy we własny rękaw.
Gdy Virgo zatrzymała się na
podjeździe przed posiadłością, Lucy wyszła jak nowo narodzona. Mimo panującej
na zewnątrz ulewy dziewczyna nie wzięła parasola i szła powolnym krokiem w
stronę frontowych drzwi. Uśmiechnięta pociągnęła za klamkę, a wtedy oślepił ją
blask jasnych żarówek i białych płytek odbijających światło.
- Panienko Lucy! Jesteś cała
mokra! – krzyknęła pani Spetto, którą
dziewczyna traktowała bardziej jak własną babcię niż służącą. – Do wanny,
ogrzać się! I to szybko!
Lucy nawet nie zdążyła
zareagować, kiedy kobieta, choć starsza i niższa, zaczęła ją rozbierać prawie
na korytarzu i popchnęła w stronę najbliższej łazienki. Blondynka westchnęła i
zaczęła drżeć. Niby jak miało jej pomóc stanie nago i czekanie, aż wanna będzie
pełna? Odkręcając wodę, złapała za biały ręcznik, którym okryła się, aby choć
trochę się ogrzać przez ten czas.
Po skończonej kąpieli przyszedł
czas na zwykły relaks. Jej wielki pokój wyglądał jak całe mieszkania niektórych
jej znajomych. Cały pomalowany był w różowo-białe pasy. Wielkie okna z
ozdobnymi firanami związanymi po bokach wpuszczały zazwyczaj do pokoju
wystarczającą ilość światła. Mimo to w centralnym punkcie jej sufitu
przywieszony został ogromny żyrandol ze słodkimi diamencikami i różowymi wstążeczkami.
Po jednej stronie znajdowała się wielka szafa oraz pomniejsze szuflady, po
drugiej jej imponujące biblioteczki książek oraz biurko z komputerem. Pośrodku
stała wielka kanapa z małym stoliczkiem oraz dwoma kolorystycznie pasującymi
fotelami. Pod nimi znajdował się wielki, puchaty dywan. Kiedyś, gdy jeszcze
zapraszała do domu znajome, uwielbiała siadać z nimi w tym miejscu, oglądać
filmy, czytać książki czy po prostu, jak to nastolatki, gadać o wszystkim i o
niczym. Prawdziwa magia zaczynała się dopiero po lekkim spojrzeniu w górę,
gdzie znajdowała się antresola ze schodkami. Na wyższym piętrze było jej
prawdziwe królestwo, zakryte jej ulubionymi roślinkami. Tam skrywała ulubione
pluszaki, książki, stroje, a nawet przekąski, które Virgo znosiła jej w
tajemnicy przed wszystkimi. Oczywiście nie można było zapomnieć o miękkim łóżku
z baldachimem. Lucy uwielbiała takie duperele, uważała je za urocze. Zazwyczaj
dziewczyna wieczorami spędzała czas na czytaniu zwykłej książki w łóżku, jednak
tego dnia postanowiła pooglądać w samotności komedie romantyczne. Z szafki obok
wyciągnęła małego laptopa oraz paczkę ciasteczek.
Lucy nawet nie wiedziała, kiedy zleciało jej
na rozrywce pół nocy. Spostrzegła, że za oknem jest już prawie jasno dopiero
przy trzeciej paczce chusteczek.
- Cholera. – Zagryzła wargę i
szybko przykryła się kołdrą. Zamknęła zmęczone i wilgotne od łez wzruszenia
oczy, starając się zasnąć. Nie czuła się zmęczona, wręcz przeciwnie, miała dużo
energii i wierzyła, że rano wstanie bez żadnego problemu. Uśmiechnęła się pod
nosem i mimo wszystko przytuliła mocniej dwumetrowego misia.
***
- Lucy? – zapytał Jellal, widząc
przysypiającą dziewczynę na korytarzu, która niosła książki, prawdopodobnie
idąc w stronę biblioteki. Szurała stopami po podłodze, a jej głowa latała we
wszystkie strony.
- Nie… nie zjadłam twojego
arbuza, Virgo… - mruknęła cicho blondynka. Nagle stanęła w miejscu, mrugając
oczami kilka razy. – Ty nie jesteś Virgo.
W tym samym momencie wszystkie
jej książki upadły z hukiem na ziemię.
- Co zrobiłeeeś? - jęknęła,
powoli schylając się po przedmioty.
- Ja? – zdziwił się. – Przecież
to… ech...
Wzdychając, chwycił dziewczynę
za ramiona i ustawił ją do pionu. Następnie sam pozbierał książki i spojrzał
gniewnie na Lucy.
- Zaniosę to do biblioteki, a ty
stań tu lub usiądź, jak wolisz. Niedługo wrócę.
- Dobrzee, kapitanie! – rzuciła
z uśmiechem, a następnie zjechała po ścianie i usiadła na tyłku z
podciągniętymi kolanami. Jellal zwątpił, gdy, mijając jakieś dziewczyny,
usłyszał cichy chichot z ich strony. Spojrzał na Lucy, która prawdopodobnie
zapomniała, że mundurek szkolny składa się przede wszystkim ze spódnicy.
Chłopak wciągnął mocno powietrze do płuc i ruszył z powrotem w jej stronę. Jego
ręce były zajęte, więc zdecydował się, aby delikatnie puknąć kolano dziewczyny
nogą. Zrobił tak więc, jednak poskutkowało to tym, że blondynka osunęła się na
bok roześmiana i śliniąca się.
W tym samym momencie zadzwonił
dzwonek na lekcje. Zrezygnowany niebieskowłosy stał tak jeszcze chwilę nad
dziewczyną, a następnie zostawił książki i postanowił zanieść ją do
pielęgniarki, aby spokojnie mogła odpocząć.
- Ciężka jesteś – marudził.
- To ty jesteś słaby – warknęła
cicho.
Jellal ściągnął groźnie brwi, a
następnie, gwałtownie otwierając drzwi pielęgniarki, prawie rzucił dziewczyną
na łóżko, dodając przy tym głośne:
- Ups!
Starsza kobieta w lekarskim
kitlu spojrzała z nieukrywanym zirytowaniem na widok wybryków nastolatków.
- Co wy tu wyrabiacie? –
zapytała groźnie Porlyusica.
Jellal dopiero wtedy zorientował
się, że kobieta jest w pomieszczeniu.
- My, no… Koleżanka się źle
czuje, dlatego jej pomogłem…
- Świetnie, więc czego tu
jeszcze szukasz? – warknęła, a następnie chwyciła za stojącą w rogu miotłę. –
Wynocha na lekcję albo ci pomogę.
Chłopak zbladł i już chciał
uciec, gdyby nie czyjaś ręka trzymająca jego marynarkę. Odwrócił głowę i ujrzał
słodko śpiącą twarz blondynki.
- Nie chcę być sama – mruknęła.
Na twarz Jellala wkradł się
delikatny rumieniec, nie był z Lucy jakoś bardzo blisko, po prostu znali się ze
szkoły i samorządu. Szanował ją i uważał za jedną z lepszych dziewczyn w
szkole, jednak to tylko zwykła koleżanka. W tamtym momencie jednak widok takiej
Lucy wywołał w nim dziwne uczucie, którego nie potrafił nazwać.
- Ja… nie… - wydukał.
- Po-wie-dzia-łam… PRECZ! –
krzyknęła pielęgniarka, uderzając chłopaka w głowę. Jellal uciekł z
pomieszczenia, a Lucy zsunęła się z łóżka. Porlyusica ciężko wypuściła
powietrze.
- Dzieciaki, same z nimi
problemy. Co ja tu w ogóle robię?
Świetnie, nie mogę się doczekać dalszych części.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)